poniedziałek, 25 lutego 2013

Tydzień 21


Lekcja geografii



Zbudził się Tadeusz, uśmiech miał promienny,
witał dobrym słowem dzień ciepły, wiosenny.
Reszta klasy mimo wiosennej pogody
trwożyła się wielce niczym koty wody,
Tadeusz jedyny wznosił głowę śmiało-
znakomicie znali, co ich czekać miało!
Rodziny wiedziały, wiedzieli sąsiedzi,
że czas nadszedł sądny – był dzień odpowiedzi!

Lekcja

Do klasy wszedł najpierw brzuch- Maciejem zwany,
a w pół kroku za nim pan nad wszystkie pany
Geograf wyniosły, srogi nauczyciel
przez uczniów nazwany Mirosław Dręczyciel

Nauczyciel rozsiadł się w starym fotelu
zmierzył klasę wzrokiem- uczniów było wielu.
Otworzywszy dziennik klasę zmierzył wzrokiem.
Wybrał Tadeusza.
 Ten szedł pewnym krokiem
Nos do góry zadarł, wypiął dumnie klatkę-
był pewny zwycięstwa. Czekał na zagadkę.

„Powiedz mi mój drogi” zaczął Mirek mile,
w którym miejscu mapy leży państwo Chile?
Pełen był nadziei, że go zgubi szybko,
lecz Tadeusz wskazał dobrze oraz rychło.

„W takim razie powiedz” -odrzekł marszcząc lico-
„Gdzie leży Zimbabwe? Co jego stolicą?”
Tadeusz uśmiechną się i wyrzekł „Stare
nawet babki wiedzą, że jest to Harare”

Wtedy Mirek pytał o Rosję, o Chiny,
o Tajlandię, Peru, przeróżne Krainy,
których wielu nawet po nazwie nie znało;
te i wiele innych pytań tam padało,
lecz na każde Tadek dał odpowiedź mądrą.
Mirek z bólem serca wstawił bardzo dobrą
ocenę w dzienniku.

Dziewczyny bez liku-
każda jedna w klasie
była zachwycona
wiedzą Tadeusza-
wręcz oszołomiona.
One w ciszy serca
(o tym nie mówiły)
bardziej niż mięśniaków
uczonych ceniły.

Tak Tadeusz wygrał swą batalię z Mirkiem,
Mirek patrzył spode łba na niego wilkiem.
Tadek wygrał również uznanie u kobiet,
gdyż wiedza najbardziej mąciła im w głowie.

piątek, 15 lutego 2013

Tydzień 20

To już półmetek! Poszło całkiem zgrabnie, raz lepiej, raz gorzej, ale poszło! I idzie dalej.

Fraszki


Antropomorfizm
Przez głowę zdziwienie zawsze mi przemyka,
gdy widzę jak z osła robią polityka.

Na walentynki
Miłość bywa ślepa,
kiedy za wysoko,
pośle amor strzałę
i Cię trafi w oko.

Na wenę
Do tworzenia weny trzeba;
gorzej, gdy wena olewa,
jeszcze gorzej to się kręci,
gdy jest wena – a brak chęci,
lecz najgorszy taki agent:
ma czas, wenę – lecz nie talent.
  
Różnica pokoleń
Gdy idzie dziewczyna urodziwa z twarzy,
młodzieniec planuje, a staruszek marzy.

Starania
Na nic perfumeria,
na nic też uroda,
na nic biżuteria,
na nic też twarz młoda,
na nic szal na szyję,
nic też z zębów bieli,
jeśli nie zażyje
panienka kąpieli!

Szczery
Rzekł: doceniam panny wdzięki,
lecz chcę biustu, a nie ręki.

Tempus fugit
Dziś tak szybko wszystko leci:
nie ma ślubu, a są dzieci.

niedziela, 10 lutego 2013

Tydzień 19


W obronie stylu


Wiem, że jestem tu za późno i nie wskóram nazbyt wiele,
ale muszę… CHCĘ spróbować! Więc słuchajcie, przyjaciele!
Staję w roli ignoranta oraz w roli opozycji,
walcząc o zamiłowanie i szacunek dla tradycji.
Krzewiąc wszędobylskie rymy (nawet z lekka nieudolne),
będę zwalczać i negować wszelkie młode wiersze wolne.

Czemu walczę? Bo szanuję rym krzyżowy i sylaby,
strofy, wersy i średniówkę, wszystko czyniąc dla zabawy,
jednocześnie wymagając w tej zabawie garstki pracy -
takiej, by mógł ktoś zakrzyknąć: „śmieszne cudo!”, gdy zobaczy
com zmajstrował jako twórca.

Rzecz wybiórcza,
czy się komuś to podoba; różne w świecie przecież gusta -
jeden chce mieć bystrą żonę, inny woli, gdy jest pusta.
Oby tylko chciał mieć żonę! Są też tacy, co chcą chłopa,
który wesprze i obroni, i zagoni go do mopa.
Rzecz to gustu, bez dyskusji! Lecz… ja wspieram gusta swoje,
rozściełając przed wszystkimi swego poglądu podwoje.

I dlatego błagam, proszę, czyś mężczyzną, czy kobietą,
jeśli tylko myśl Ci przyjdzie, by się jawnym stać poetą,
tedy jedna apelacja! Składam wniosek i podanie
o to, aby w wierszu każdym rym uwieńczył wszelkie zdanie!

niedziela, 3 lutego 2013

Tydzień 18

Podróż do Rumunii



          Paweł obudził się skoro świt i pospiesznie zamrugał oczyma, żeby w pełni odzyskać świadomość. Rozejrzał się dookoła. Błękitne ściany zdobione w malunki ptaków, meble
 o prostej konstrukcji w stonowanych kolorach bardzo dobrze komponowały się z wystrojem nie tyle ubogim, co nieprzesadzonym i gustownym. Na każdej ścianie wisiał obraz przedstawiający inną porę roku; przez moment zapatrzył się na piękną damę w zielonej sukni, która prawdopodobnie symbolizowała wiosnę, po czym szybko spojrzał na druga połowę łóżka.
-Cholera jasna –szepnął pod nosem –a miałem więcej tego nie robić…
            Los poprzedniego wieczora tak pokierował Pawła po imprezie w klubie, że po raz kolejny zbudził się nagi w obcym łóżku z nieznaną sobie kobietą. Najgorsze było to, że przypominała ona bardziej kangura niż dziewczynę i w dodatku była wyższa od niego.
            -Dobrze, że przynajmniej nie ma wąsów… -pomyślał –A nie… jednak ma.
            Nie był to pierwszy (i zapewne nie ostatni) raz, kiedy znalazł się w podobnej sytuacji, więc teraz z wprawą weterana po cichu się ubrał, zatarł wszelkie ślady, które mogły jakkolwiek na niego wskazywać, po czym z niebywałą cichością wymknął się z mieszkania i poszedł do pracy.
 
***
           
            Dzień zaczął się nie najlepiej. Paweł dogorywając po weekendzie, wzorcowo niewyspany, z podkrążonymi oczami zjawił się w firmie, w której piastował funkcję informatyka-serwisanta. Jak zwykle miał do naprawienia jakiś komputer, który z racji wieku powinien znajdować się co najmniej w muzeum, a który przez sknerstwo zarządu ciągle był w użytku. Jako że dostawał premię od każdego przywróconego do życia peceta, zabierał się do roboty szczególnie dziarsko zwłaszcza, gdy potrzebował pilnie gotówki. Tak było i tym razem.
            Im dłużej siedział w firmie i pełnił posadę wskrzeszacza, tym bardziej irytowało go wszystko dookoła. Szare monotonne ściany i idealnie dopasowane do nich boksy w odcieniu równie smutnej szarości, które jesienią przybierały dodatkowo ponury wyraz i tym razem działały na Pawła drażniąco. Pocieszała go jednak wizja weekendowego wypadu do Rumunii, który zaplanował sobie pod koniec tygodnia. Cztery dni z dala od wszystkiego sprawiały, że na jego wychudłej twarzy gościł chytry uśmieszek.
            -Dawidowi szczęka opadnie jak mu opowiem i pokażę, gdzie byłem –cieszył się –a może i Baśka będzie chciała obejrzeć zdjęcia z podróży?
            Ach Basia! Obiekt westchnień Pawła od początku studiów. Można powiedzieć, że zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia po kilku głębszych; wcześniej rzecz jasna ją spotykał, ale dopiero po alkoholu na trwale utrwaliło się jej piękno w jego informatycznej pamięci. Basia była szatynką o orzechowych oczach, zawsze krótko ścięta, bardzo smukłą, co lubiła podkreślać swoim strojem nosząc zawsze dopasowane bluzki i jeansy. Jednocześnie jej stroje były skromne i gustowne, co dodawało jej niecodziennego uroku. Można rzec, że była całkowitym przeciwieństwem wszystkich kobiet, z którymi Paweł w najlepszym przypadku tylko się „przelizywał” w trakcie imprez. Sam jako mężczyzna nie był brzydki, jednak alkohol wzbudzał w nim za każdym razem niezrozumiałe turpistyczne ciągoty. Basia i Paweł utrzymywali koleżeńskie stosunki, czasem wyskoczyli razem na piwo lub pizzę, ale do niczego między nimi nie doszło, głównie ze względu na wrodzoną nieśmiałość informatyka.
           
Środowy wieczór nadszedł niezwykle szybko. Chłopak wszystko przyszykował perfekcyjnie do wyjazdu. Zakupił mapę Bukaresztu, wymienił złotówki na leje, rozplanował trasę zwiedzania stolicy, a nawet upewnił się, co do rezerwacji w hotelu. Cały bagaż, czyli walizę i plecak, zabrał ze sobą do pracy, żeby zaraz po niej udać się na lotnisko i spokojnie czekać na swój lot.
Równo o szesnastej pożegnał się z kolegami z pracy i wsiadł w autobus, który zawiózł go na samo lotnisko. Przyjechał dwie godziny przed czasem, ale wolał być kilka godzin za wcześnie, niż parę minut za późno. Przespacerował się kilka razy po lotnisku, przejrzał wszystkie ulotki, jakie walały się po lotnisku, przeczytał kilka artykułów w gazecie, po czym usiadł i spokojnie już wyczekiwał odprawy. Wszystko przebiegło sprawnie dzięki temu, że Paweł nie przewoził ze sobą ani podejrzanych przedmiotów, ani broni. Zdał bagaż i zajął swoje miejsce w samolocie. Zmęczony praca i czasem spędzonym na lotnisku, szybko zasnął.
Obudził się na chwilę przed lądowaniem. Zdążył w tym czasie oprzytomnieć. Podróż samolotem nigdy nie robiła na nim większego wrażenia. Nie fascynowała go świadomość tego, że jest wysoko w chmurach, ani podniebne widoki Ziemi. Czasami tylko rozbawiał go widok ludzi-mrówek, których udawało się zaobserwować po wylocie.
Wysiadł z samolotu. Wziął głęboki oddech i rozejrzał się wokoło. Rumunia i Rumuni. Co prawda na lotnisku w środku miasta nie mógł tego zobaczyć, ale niejako podświadomie odczuwał całą dzikość i przestrzeń tego kraju. Wyobrażał sobie dziewicze tereny Transylwanii i wspaniałe zamki wzniesione jeszcze przed panowaniem Włada III Draculi. Pełen nowego ducha odebrał bagaż i pełen zadowolenia poszedł zameldować się do hotelu. Dostał miły i przytulny pokoik z telewizorem, barkiem wliczonym w cenę i dostępem do Internetu. Zaraz po rozpakowaniu się, podłączył swój laptop i umieścił wpis na Facebooku, po czym w pełni z siebie zadowolony wyruszył z mapą, aby chłonąć każdą godzinę urlopu.

***

            Trzy dni minęły. W tym czasie Paweł zdążył odwiedzić znaczną część Rumuńskich atrakcji. Odwiedził między innymi Cerkiew Kretzulescu, Wielką Synagogę, Arcul de Triumf, jednak największe wrażenie wywarł na nim spacer po Parku Herăstrău i nocne przechadzki starymi uliczkami. Wołoszczyzna zaskoczyła go bardzo pozytywnie: ludzie byli przyjaźnie nastawieni, jedzenie smakowało mu bardziej niż serwowane w polskich knajpach, a Rumunki okazały się być niespodziewanie urodziwe.
            Ostatnie godziny wyprawy Paweł postanowił poświęcić na odwiedzenie targu staroci z nadzieję, że znajdzie coś godnego pozostania pamiątką z niecodziennej podróży.
            Bazar był ogromny. Z każdej strony otaczały go gęsto upakowane stoiska, setki mieszkańców rozmawiało, targowało się i handlowało tworząc niesamowity gwar. Każdy jak mógł próbował zachęcić przechadzających się zaułkami do zakupienia jego towaru. Kupujący dzielili się na dwie grupy: pierwsza to ludzie, którzy szukali konkretnych rzeczy i przeczesywali bazar, żeby kupować jak najtaniej; druga to ludzie, którzy przyszli bez większego celu i sensu i teraz tylko snuli się przez bazarowe zakamarki z nadzieją, że coś im wpadnie w oko. Paweł należał do drugiej grupy. Kupił już przez to figurkę grubej baby w stroju kąpielowym, kilka ołowianych żołnierzyków do swojej kolekcji i małą makatę. Już zbierał się do opuszczenia targu, gdy ktoś ciągnąc go za rękaw oferował „coś niesamowitego”.
            -To na pewno dla Ciebie… tego potrzebujesz, widzę to z twoich oczu! –krzyczał mieszaniną rumuńskiego, rosyjskiego i angielskiego handlarz.
Był niewysoki, chudy, spod poobdzieranej czapki wystawały kępki czarnych włosów. Miał na sobie przetarte na kolanach lniane spodnie i wełnianą derkę. Paweł dosyć szybko zainteresował się możliwością zakupu jeszcze jednego bibelotu do swojej kolekcji.
-Skoro jest taki chętny do sprzedawania, to pewnie nieco nawet z ceny spuści- pomyślał zadowolony i przedzierał się wraz z Rumunem przez bazarowe uliczki.
W końcu dotarli do małej, zakurzonej budki. Była niedbale przełożona łańcuchem, co miało sprawiać wrażenie niedostępności dal potencjalnych włamywaczy. Handlarz szybko odwiązał łańcuch, zapalił kilka świeczek i wprowadził informatyka do wnętrza. Od progu czuc było niezwykle intensywne kadzidło, które powoli spalało się w kącie pomieszczenia. Mimo panującego w środku półmroku dawało się zauważyć całe mnóstwo dziwnych rzeczy. Preparowane jaszczurki i robaki w szklanych słojach, dziwne kompozycje rzadkich roślin pozamykanych w probówkach, talizmany o niespotykanych kształtach. Nie brakowało również małych posążków, kamieni i patyczków z wyrytymi inskrypcjami; ściany pokrywały półki pełne tego typu osobliwości, co wzbudzało w Pawle mieszaninę ciekawości, fascynacji i lęku.
Sprzedawca sięgnął po jeden drewnianych patyków, na którym nawet w mroku pomieszczenia połyskiwały srebrnym blaskiem litery, które nie przypominały chłopakowi, żadnego znanego alfabetu.
-Popatrz –powiedział Rumun łamanym angielskim, pokazując mu patyczek –to bardzo cenna i  magiczna rzecz. Obejrzyj sobie. To są symbole czasu i szczęścia – ciągnął dalej – pewnie nie wiesz, co to znaczy? –zapytał, a Paweł w odpowiedzi tylko pokręcił głową – Dzięki temu, będziesz mógł powtórzyć tydzień z dokładnością do minuty przed użyciem tego amuletu. Tylko pamiętaj! Użyć go możesz tylko raz, przełamując go na pół, więc uważaj na niego i użyj go mądrze!
-A ile to kosztuje?- wymamrotał nieco zdumiony.
-Daj stówę, a dorzucę Ci coś jeszcze do tego – powiedział kupiec.
Paweł był na tyle zaskoczony i oszołomiony całą sytuacją, że nie wiedział, w którym momencie opuścił targ i zmierzał na lotnisko uboższy o sto lejów, z dziwnym patyczkiem i druga figurką grubej baby w stroju kąpielowym.

***

Niedziela. Po powrocie do domu Paweł rozpakował wszystkie bibeloty. Nastawił wodę na herbatę i zajął się przerzucaniem zdjęć na komputer i selekcjonowaniem co ciekawszych do prezentacji, którą zamierzał pokazywać znajomym. Od razu też wykonał telefon do Basi.
-No czeeeeść… chciałam do Ciebie dzwonić i umówić się na kawę, bo słyszałam, że byłeś na urlopie! Musisz mi koniecznie wszystko powiedzieć! –piszczała podekscytowana dziewczyna.
-Ano tak. Byłem i muszę przyznać, że jest o czym opowiadać. Zawsze to coś innego niż szara codzienność. Może zobaczymy się jutro, albo we wtorek?
-Bardzo chętnie –zaświergotała dziewczyna –tylko w tygodniu nie mam za bardzo czasu, muszę wziąć trochę nadgodzin. Ale jeśli nie masz nic przeciwko, to możemy zobaczyć się dzisiaj. Pora jeszcze przyzwoita –to mówiąc zaśmiała się – Więc jak?
-Pasuje –powiedział zaskoczony Paweł- przyjdź o dwudziestej.
-Będę punktualnie. Do zobaczenia!
-Do zobaczenia!
Chłopak ze zdumienia, aż zaniemyślał. Pierwszy raz Basia wydawała się być więcej niż chętna na ich spotkanie. Może to zagraniczne podróże podnoszą prestiż mężczyzny – pomyślał Paweł – a może po prostu nie miała co robić?
Teraz starał się wybrać zdjęcia naprawdę oryginalne i przyciągające wzrok. Z nieco ponad tysiąca fotografii jakie wykonał, zaledwie trzydzieści uznał za naprawdę godne. Następnie poukładał zwiezione gadżety na komódce, tak, żeby przyciągały wzrok, a jednocześnie nie wyglądały na prezentowane celowo. Do ręki wziął dziwny patyczek i w końcu dokładnie go obejrzał. Handlarz miał rację, biła z niego jakaś niezwykła energia, która pozwalała uwierzyć we wszystko, co sprzedawca powiedział.
-Może się przydać –powiedział Paweł do siebie- ja nie wyjdzie coś z Basią, to będę mieć drugą szansę, albo przynajmniej się nie wygłupię w jej oczach. –pomyślał, po czym schował patyczek do kieszeni bluzy.

Dwudziesta nadeszła szybko. Równo z wybiciem godziny na zegarze, w domu Pawła dało się posłyszeć dzwonek do drzwi. Informatyk poprawił włosy i wpuścił Basię do środka. Była ubrana jak zwykle w jeansy, tym razem do zestawu dobrała białą bluzeczkę i niebieską koszulę. Paweł zaprosił gościa do pokoju, gdzie leżał laptop przygotowany do odpalenia prezentacji. Poczekał, aż woda się zagotowała i zaniósł do pokoju dwie kawy, mleko i cukierniczkę.
Wieczorek mijał bardzo przyjemnie. Po obejrzeniu zdjęć i wypiciu kawy, oboje naszła ochota na trochę mołdawskiego wina zakupionego oczywiście w Rumunii. Rozmawiali długo, praktycznie o wszystkim, od podróży, przez zwierzęta, do planów na przyszłość. Jeszcze nigdy nie szło im tak dobrze, zarówno z rozmową jak i z winem; właśnie otwierali kolejna butelkę. To co wydarzyło się chwilę później było dla obojga tyle niespodziewane, co przyjemne. Po prostu Paweł w końcu się przełamał, trochę za sprawą alkoholu (może nawet bardzo za sprawą alkoholu) i pocałował Basię, która ten pocałunek odwzajemniła.
Chłopak zaraz po tym poczuł łamanie się patyczka w kieszeni w wyniku przygniecenia go kolanem Basi. Trudno –pomyślał –a stówę za niego dałem…
W tym momencie zrobiło się ciemno.

***

Paweł obudził się wcześnie rano. Powoli otworzył oczy i w duchu zaczął się przeklinać widząc dookoła błękitne ściany i obrazy przedstawiające pory roku. Co gorsza obok leżało kobieta przypominająca grubą babę w stroju kąpielowym.
Chłopak szybko się ubrał i cichcem opuścił mieszkanie.
-Do dupy zaczyna się ten tydzień – powiedział – ale przynajmniej wiem jak się skończy.
Z tą myślą radośnie powędrował do pracy.